2010-08-23
Dom Małego Dziecka im. Jana Brzechwy w Podgórzu istnieje od 1945 roku, w tym roku obchodzi swoje 65-lecie. Na początku był schronieniem dla dzieci i matek, ofiar II wojny. Dziś to dom dla dzieci do lat 6 oraz dla małoletnich matek. Z dyrektor placówki panią Elżbietą Kaczor rozmawia Seweryn Klęk.
Co sprawia ze młode kobiety trafiają tutaj?
To nie są kobiety, a my nie jesteśmy domem samotnej matki. Jesteśmy domem dziecka.
Trafiają do nas dziewczęta, niepełnoletnie matki, z wyroku sądu lub takie, które z rożnych względów nie są akceptowane w rodzinach. Rodziny je odrzucają, bo rodzice skoncentrowani są na zarabianiu pieniędzy. Czasami jest to jakaś patologia, rodziny pija, są środowiska kryminogenne i inne dysfunkcje. Część dziewcząt to osoby z innych placówek wychowawczych, są tutaj, ponieważ proszą nas o to ośrodki ze względu na program, który prowadzimy.
Są również dziewczęta z rodzin, które nie mają wydolności wychowawczej i sama rodzina się o to zwraca.
Natomiast, co sprawia, że dzieci mają dzieci? Często jest tak, że dziewczęta nie znajdują oparcia i więzi w domu, pozostawione same sobie szukają zrozumienia, ciepła, uczucia, gdzie indziej, wśród znajomych, kolegów. Często chcą zabłysnąć w nowym środowisku i mimowolnie przekraczają próg pomiędzy byciem dzieckiem i dorosłością. Dla nas ważne jest to, żeby dziewczyna z takimi kłopotami trafiła do nas, jak najszybciej. Tutaj znajduje opiekę fachowego personelu, ale przede wszystkim są tu wśród takich samych dziewcząt, mających takie same problemy. Czują się akceptowane. A to bardzo pomaga im przejść ten czas i ułatwia pracę z nimi.
W Domu jest realizowany Pani autorski „Ponadpowiatowy program w zakresie opieki nad niepełnoletnimi matkami i ich dziećmi”, na czym on polega?
Program podzielony jest na trzy etapy. Pierwszy etap zaczyna się, kiedy nasza niepełnoletnia matka trafia do Domu. Zaczyna się wtedy proces usamodzielnienia, pracujemy nad tym, co się stało, dlaczego tak się stało oraz nad planami na przyszłość. Przy naszym wsparciu wybiera szkołę, do której chce chodzić i zaczyna łączyć naukę z macierzyństwem. My pomagamy w opiece nad dzieckiem i staramy się, by zrozumiała, czym jest bycie matką, jednocześnie pamiętamy, że sama wymaga opieki.
Etap drugi zaczyna się, kiedy dziewczęta kończą 18 lat. Na tyłach budynku jest mieszkanie tzw. grupa usamodzielnienia. Tutaj już obowiązki naszych matek są dużo szersze, począwszy od zakupów żywności, odzieży, artykułów czystości, itd.. Same sobie gotują, dbają o mieszkanie wychowują dzieci. Naturalnie, nasi wychowawcy przyglądają się im i wspierają, a dziewczęta muszą trzymać się zasad panujących w Domu.
Kiedy dziewczęta opuszczają nasz dom, wracają do rodzin biologicznych lub przenoszą się do mieszkań, o które zabiegamy w sytuacjach, kiedy nie mają dokąd wrócić. Zaczyna się wtedy etap trzeci. Nasz pracownik socjalny, przez co najmniej trzy lata odwiedza je, rozmawia, pomaga.
Ważne dla nas jest też, aby one tu wracały. I wracają, pochwalić się, porozmawiać, czasami z problemami, które niesie życie. Utrzymują kontakt.
Jakie wyzwania napotykają wychowawcy?
Przede wszystkim, całkowita akceptacja, z tego wynika pewien rodzaj zaufania.
Dziewczęta zaczynają mówić, co je nurtuje, gdzie jest problem w rodzinie.
Kładziemy nacisk na odbudowę relacji w rodzinie, staramy się, by o ile to możliwe, spędzały jakiś czas w domu rodzinnym, czy to ferie, wakacje, weekendy. Żeby czuły, że jednak ta rodzina jest.
To oczywiście poprzedzone jest wywiadem środowiskowym oraz zezwoleniem sądu.
Zdarzają się niepowodzenia?
Naturalnie, jak w każdym domu, w każdej rodzinie. Nie jest tak cudownie, że nie ma kłopotów. Zdarza się, że dziewczęta wagarują, przychodzą później.. i muszą ponieść konsekwencje tego, muszą same sobie wybrać karę, by miały świadomość, że coś zrobiły źle.
Jeśli nie byłoby konsekwencji, to na nic system wychowawczy, prawda?
Mnie bardzo interesuje ta druga strona, czyli rodzina, rodzice. Wiem, że pośród wielu programów realizujecie Państwo tzw. „Szkołę dla Rodziców” proszę o tym opowiedzieć.
Ten program jest prowadzony przez naszych psychologów i skierowany jest raczej do rodziców dzieci do lat 6, którymi się opiekujemy. Oczywiście nasze dziewczęta też mają swoich psychologów, terapeutów, ale jak już mówiłam tutaj głównie celem są rodzice najmłodszych.
Ci, którzy odwiedzają swoje dzieci tutaj, a nie mogą poradzić sobie z wyjściem z dysfunkcji. Albo też uczą się jak na nowo pokochać czy zaopiekować się dzieckiem i w tym pomaga im psycholog.
Zresztą nie tylko, czasem dysfunkcja jest tak głęboka, że wymaga pracy lekarza psychiatry, pracownika socjalnego. Staramy się wskazać drogę, poprzez którą rodzice mogą poprawić stosunki w rodzinie i rodzaj opieki nad dziećmi.
W placówce są opiekunowie, wolontariusze, ale to pewnie wizyta rodziców jest największym szczęściem dla dzieci?
Tak, niestety rodzice często nie rozumieją, czym są dla dziecka te spotkania. Przychodzą na przykład raz w miesiącu, a ono cały ten czas czeka na nich. Dzieciaki lubią wolontariuszy, cieszą się, że mogą z nimi się bawić, wychodzić, ale mama, choćby przyniosła tylko jednego cukierka, jedną chrupkę, to ten cukierek jest dla dziecka największym skarbem, bo jest od mamy.
Więc jeśli jest tylko szansa na to, że ta matka może się zmienić, może podjąć pracę, może przestać pić, podjąć terapię, to wtedy cały czas pracujemy z nią, aby miała szanse na powrót dziecka do rodziny.
Bo to jest najważniejsze. Dziecko powinno być w rodzinie! W biologicznej, a jeśli nie ma takiej możliwości, to w innej formie opieki zastępczej, ale z ważnym zastrzeżeniem: nie może odbywać się to na zasadzie prób i błędów.
Czy zdarza się, że rodziny wracają do siebie?
Tak, dlatego jest ten program.
Jak maluchy znoszą oderwanie od rodziców, nowe otoczenie, obcych ludzi?
Wiadomo, że takie dzieciątko musi być hołubione i przytulane, one są pod ciągłą opieką i obserwacją. Oprócz wychowawców mamy sporą grupę wolontariuszy, właściwie każde dziecko ma oprócz opiekuna, swojego wolontariusza. Dzieciątko nie może czuć się zagubione.
Ostatnio pojawiają się apele w mediach żeby tym małym dzieciom pozwolić na sobotnio-niedzielne powroty do rodzin, na co ja się nie zgadzam. Jeśli dziecko zostało umieszczone w naszej placówce to znaczy, że musiała w tej rodzinie nastąpić kompletna dysfunkcja. Skoro dziecko już raz przeżyło szok trafiając do zupełnie obcych ludzi, dlaczego mamy mu fundować to jeszcze raz?
Co trzeba zrobić żeby zostać wolontariuszem?
Trzeba być dobrym człowiekiem, który chce pomagać innym, a przede wszystkim dzieciom, które są chore. Bo mamy bardzo wiele chorych dzieci, niektóre są pozostawione przez rodziców, którzy nie akceptują dziecka, inne są tu umieszczone, ponieważ urodziły się w rodzinie, która nie potrafi sobie poradzić z chorobą. Tym bardziej potrzebni są wtedy wolontariusze do opieki. Trzeba być pełnoletnim i posiadać aktualne badania. Kiedy ktoś się zgłosi, najpierw przeprowadza rozmowę z nim psycholog i rehabilitant.
Macie Państwo do czynienia z tragediami rodzin i ludzi. Z pewnością są to niestety powtarzające się scenariusze. Jaka jest prawidłowość, a właściwie nieprawidłowość, której można by zapobiec wcześniej?
Ja sądzę, że zwracać uwagę należy od urodzenia. Lekarz pediatra, który widzi dziecko zaniedbane, powinien zawiadomić pracownika socjalnego czy psychologa z odpowiedniej fili MOPS-u. Powinno się to dziać na różnych poziomach - w żłobkach, przedszkolach, szkołach, wszyscy muszą być bardziej wyczuleni. Sąsiedzi również. Jeśli widać jakieś zło, powinno się zawiadomić pracownika socjalnego. Nie chodzi tu o odbiór dzieci, po prostu trzeba sprawdzić, co się dzieje, podejść, zapytać, może potrzeba pomóc, na pewno się nikt nie obrazi. Lepiej na zimne dmuchać, niż znajdować porzucone dzieci lub odbierać w trakcie libacji alkoholowej. Po prostu im wcześniej tym lepiej.
Jeśli na przykład dziecko ma dysleksję lub dysgrafię i rodzina na to nie będzie reagowała, bo jest zabiegana, bo zdobywają pieniądze, nie będzie pomocy psychologa, specjalisty i dziecko będzie w to brnęło, zacznie opuszczać szkołę, będzie szukać nowego środowiska i już jest gotowe nieszczęście. Może wylądować w jakimś gangu lub innym kręgu zainteresowań, gdzie nikt nic od niego nie wymaga, może zabłysnąć w zupełnie inny sposób.
Jak Pani myśli, co jest największym niedbalstwem współczesnych rodziców?
Zabieganie, pogoń za pieniądzem, kompletny brak kontroli nad tym, co robią dzieci w czasie wolnym. Dzieci wykorzystują to w różny sposób, przeglądają strony internetowe, które nie są dla nich, kupują lub ściągają agresywne gry komputerowe. Nie ma, jak to jest w wielu krajach, obostrzeń i kontroli w momencie sprzedaży agresywnych tytułów.
Dawniej sobota i niedziela była świętem rodziny, wychodzono wspólnie na spacery, spędzano czas razem. Dziś osiedla są pełne grupek dziewcząt i chłopców chodzących samopas.
A ponieważ nie ma nikogo, kto by ich zainteresował jakąś formą rozrywki, oni „dziczeją”.
Musimy wszyscy zaangażować się w wychowanie naszej młodzieży, trzeba organizować spotkania, zabawy, rozmowy, które będą konsolidować społeczeństwo, młodych i starszych, nie możemy zostawić ich samych sobie. Często słyszy się, jaka ta młodzież dziś jest okropna, ale to my popełniamy błędy, nie dbamy o nich, bo młodzież jest wspaniała, tylko trzeba ich zachęcić.
Dziękuję za rozmowę.
Wywiad ukazał się w bezpłatnej gazecie dzielnicowej „Strony Krakowa”, wydaniu lipcowym dla dzielnicy XIII miasta Krakowa - Podgórza
Zobacz także:
- » Wnioski do kolejnej edycji aKuKu - tylko do 10 listopada
- » Rodzina Kolpinga w Krakowie aktywnie dla Domów Dziecka
- » Potrzeby Domów Dziecka
- » Podaruj trochę słodkości
- » Zostań pomocnikiem Św. Mikołaja
- » Konkurs: Masz pomysł? Podziel się posiłkiem
zobacz więcej